Wszechstronny muzyk, wokalista, autor tekstów piosenek, producent muzyczny i kompozytor. Z Pawłem Swiernalisem, który rozpoczął współpracę z wytwórnią muzyczną Delphy Records, rozmawia Karolina Magiera.
.
Karolina Magiera / Delphy Records: Fani z pewnością kojarzą Cię z projektu muzycznego Lord & the Liar i z debiutanckiego albumu Drauma. We wrześniu 2020 r. ukazał się Twój kolejny album Psychiczny fitness, tak różny od melancholijnej Draumy. Jaka jest jego geneza?
Swiernalis: Faktycznie, Psychiczny Fitness różni się dość mocno od mojego debiutu, ale odbieram to jako naturalną kolej rzeczy i swego rodzaju ewolucję muzyczną. Przez ostatnie lata bardziej zainteresowałem się elektroniką, syntezatorami i rytmem – to pewnie wypadkowa brzmienia tego albumu. Równie ważna kwestia to fakt, że nagrywałem ten album z moim bandem i każdy z chłopaków wniósł do niego swój unikalny pierwiastek.

Premiera albumu, o którym właśnie rozmawiamy, miała miejsce u progu drugiego lockdownu, w samym środku nowej pandemicznej rzeczywistości. Czy ona też miała wpływ na muzyczne brzmienie, które słyszymy w tym albumie?
Nie, zupełnie nie. Album był gotowy na długo przed wybuchem pandemii. Początkowo mieliśmy wydać go w maju, ale wszystko nam się posypało. Doszliśmy więc do wniosku, że przeniesiemy premierę na wrzesień.
Jak radziłeś sobie w tym trudnym czasie – emocjonalnie i zawodowo?
Szczerze mówiąc – dość ciężko. Pierwsze pół roku szukałem formuły, jak się odnaleźć, nie potrafiłem funkcjonować normalnie bez muzyki i ludzi, zamknięty w domu. Do tego album, nad którym pracowałem kilka lat, natrafił na problemy z wydaniem. Dłuższą chwilę zajęło mi wyprostowanie się i powrót do normalnego funkcjonowania. W zasadzie – to proces, który trwa, bo uważam, że zmiany, które zaszły, są w dużym stopniu nieodwracalne. Ale już jest okej, strach zniknął.
Teksty piosenek, które tworzysz, dotyczą rzeczy smutnych, trudnych, bolesnych. Swoją debiutancką płytę nazwałeś “spowiedzią niewierzącego”. Czy to coś w rodzaju Twojego katharsis?
Tak, dla mnie to swoiste odkrycie się z emocjami, to jakaś forma rozliczenia się z problemami. Mam świadomość tego, że uprawiam ekshibicjonizm, ale zawsze pociągało mnie w poezji mówienie o tym, co niewygodne. Wyjście na scenę i śpiewanie ludziom o tym, co czuję, to lepsza sprawa niż psychoterapia. A do tego, kiedy widzę, że ludzie śpiewają moje teksty, po koncercie opowiadają, jak do nich trafiły – wtedy dociera do mnie, jaką ma to siłę – i to nie tylko dla mnie.
Co jeszcze ma wpływ na Twoją muzykę? Skąd czerpiesz inspiracje?
Wszystko ma wpływ, nie tylko na muzykę. Jeśli wsiądę we wcześniejszy tramwaj, niż planowałem, to mam pewność, że życie potoczy się inaczej, niż gdybym pojechał późniejszym. A inspiracje docierają z wielu stron. Uważam, że jesteśmy jak kula śnieżna, która obija się o wszystko, co spotyka na swojej drodze i tak formuje swój obecny kształt i skład.
Zaczynałeś sam. Miałeś różne etapy w swojej karierze, poszukiwałeś swojej muzycznej drogi oraz muzycznych kompanów. Jak ta droga wygląda teraz? Masz stałe grono osób / muzyków, z którymi pracujesz na co dzień?
Od jakichś 3 lat mam stały zespół, z którym współpracuje mi się doskonale i nie wyobrażam sobie jakichkolwiek zmian. Adam Fordon, Kacper Budziszewski, Adam Świerczyński i Szymon Siwierski – to moi muzycy studyjni i koncertowi, ale co ważniejsze – stanowimy grupę przyjaciół, o równie zrytym poczuciu humoru, a zarazem totalnie siebie szanującą i rozumiejącą. Każdy jest z innej bajki, ale razem stanowimy niesamowitą paczkę i codziennie zastanawiam się, jakim cudem wciąż są ze mną (śmiech). To jest dla mnie rdzeń bycia pewnym siebie na scenie.

W swojej karierze współpracowałeś z wieloma doświadczonymi muzykami, producentami muzycznymi i kompozytorami m.in. Piotrem Roguckim, Michałem Szpakiem, Sarsą, Kubą Karasiem z The Dumplings, Michałem Kmieciakiem. Jak wspominasz te projekty i współpracę z tymi osobami?
Wiesz, najpiękniejsze co umożliwia nam muzyka, to właśnie współpraca. Poznajesz kogoś o zupełnie innej energii, ale dochodzisz do wniosku, że razem zrobicie “koktajl” i spróbujecie to jakoś okiełznać. Z większością osób, z którymi przyszło mi współpracować, mam bardzo dobre i bliskie stosunki – to osoby, które podziwiam nie tylko za muzykę, ale też za to, jakimi są ludźmi. Roguc to mój autorytet z dawnych lat (jest nim do dziś), więc nagranie z nim utworu było dla mnie jakimś kosmosem. Szpaka poznałem wcześniej i okazało się, że dogadujemy się na przeróżnych płaszczyznach i patrzymy często podobnie na dane rzeczy – stąd wspólny protest song. Każda taka historia to odrębna, przepiękna sytuacja.
Kiedyś okazano wsparcie Tobie, teraz to Ty wspierasz początkujących muzyków. Od niedawna jesteś bowiem producentem muzycznym w inkubatorze dla artystów – wytwórni muzycznej Delphy Records. Skąd pomysł na taką współpracę?
Z jednej strony – chcę zapewnić młodym muzykom to, czego sam nie miałem – idąc na oślep. Z drugiej strony bardzo lubię stawać z drugiej strony i realizować się jako producent muzyczny. Muzyka to ogromnie szerokie spektrum i uwielbiam pracę z nią, także od drugiej strony, a z biegiem czasu rozkminianie kolejnych instrumentów i próba dopasowywania się do innych ludzi to naprawdę ekstra wyzwanie.
Jak wygląda specyfika pracy z młodymi artystami w Delphy Records? Jakich błędów radziłbyś im unikać, by ich kariera muzyczna nabrała rozpędu?
Zawsze polecam robić jak najwięcej piosenek i szanować innych. Na początku uzbroić się w pokorę i otwartą banię – w przeciwnym wypadku czeka nas szambo wypełnione frustracją. Słuchać bardziej doświadczonych, otwierać się na krytykę i szukać, a przede wszystkim – nie naśladować innych!
Jakie masz plany zawodowe na najbliższy czas? Szykują się jakieś zmiany?
Latem mam zabookowane kilka koncertów, właśnie wróciłem też z obozu kompozycyjnego, gdzie z moimi chłopakami przygotowaliśmy w zasadzie nowy album, więc pewnie na tym się skupię. A ponadto praca z innymi, produkcja muzyczna na zamówienie i celebracja każdego dnia życia, bo kocham to życie.
0 komentarzy